Spłonął bez słowa skargi
Wydarzenie to rozegrało się w ostatniej ćwierci XVIII w., a miało miejsce w Nowej Słupi. Zrelacjonował je L. Tripplin w książce "Tajemnice społeczeństwa wykryte w sprawach kryminalnych krajowych" wydanej we Wrocławiu w 1852 r. Polecam gorąco wyżej wymienioną pozycję - zawiera ona wiele przykładów znakomicie obrazujących działanie dawnego prawa polskiego, a ponadto część przedstawionych tam zdarzeń rozegrała się w obecności autora dzieła, co wpłynęło niewątpliwie na pełen emocji sposób przekazu.
W polu niedaleko Słupi ułożono wielki stos drew i słomy polanej smołą. Miał na niej spłonąć pewien młody Żyd, którego winą było to, że bluźnił przeciwko Bogu, a nie chciał się pokajać i przyznać do popełnionego błędu. Około godziny dziewiątej rano wszystko było już przygotowane do egzekucji: stos ułożony, kat z pomocnikami otaczali skazańca i oczywiście tłumy, które ściągnęły z okolicznych wiosek, aby popatrzeć na okrutne widowisko. Przed przystąpieniem do wymierzenia kary jeszcze raz dano szansę biednemu Żydowi na jej złagodzenie: jeśli przyjąłby chrzest, miano go tylko ściąć.
Ponieważ odrzucił on ze wzgardą propozycję, kat z innymi oprawcami przystąpili do pracy. Obwiązali prawą rękę skazanego słomą nasączoną smołą, podpalili i z ramieniem zamienionym w pochodnę oprowadzili dookoła miasta. Biedak z bólu mdlał kilkakrotnie. Następnie przystąpiono do kolejnego aktu egzekucji. Przywiązano skazańca do słupa wbitego w stos drew. Podłożono ogień. Z ust Żyda nie padł żaden okrzyk. Umarł milczący...
Po paru godzinach, gdy płomienie zjadły cały stos, zebrano pozostałe popioły, załadowano je w specjalnie sprowadzony moździerz i wystrzelono. Po co tak uczyniono? nie wiadomo. Być może chciano zatrzeć w ten sposób ślady popełnionej zbrodni.